PANA OKULARA Z KANAREM PRZYGODA
Pan Okular od dziecka był raczej typem marzyciela niźli formalisty. Spętany pajęczyną
codziennych obowiązków starał się je, najlepiej jak tylko mógł, wypełniać. Czynił
jednak zadość otaczającej biurokracji, mijającym go ludziom i przede wszystkim
zdarzeniom zawsze tylko przy okazji swojej prawdziwej, biegnącej niby to równolegle, a w
rzeczywistości prostopadle lub może koliście wokół osi życia, wyimaginowanej przestrzeni
rozmyślań, badań i lęków przed niedopasowaniem. Balansował na krawędzi, przechadzał się po
szalach wagi, na których z jednej strony leżała jego cudaczna, opatrzona metalowym krążkiem
wokół oka, głowa, z drugiej zaś cały, z krwi może bardziej niż z kości, świat z niebem i
ziemią, roślinami i zwierzętami, ludźmi oraz ich radościami i troskami. Nieraz wychylał
ramiona wagi mocno na jedną ze stron, bądź to szukając kontaktu z drugim człowiekiem,
bądź też z samym sobą. Gra w skrajności była jego ulubioną, gdyż chroniła przed
uczuciem bezpłodnego konstansu, w którym to miewał w zwyczaju trwać ślepo wpatrzony w
odległy o tysiące kilometrów punkt, głuchy na upomnienia kierowane tak od ludzi jak i
od samego siebie.
Zdarzyło mu się razu pewnego, podczas wycieczki do miasta o nazwie wielce nieistotnej,
dużego jednak na tyle, iżby pokrywała je sieć trakcji tramwajowej, skorzystać z dostojnie
nazwanego środkiem komunikacji publicznej, tramwaju. Z dworca kolejowego, do którego dotarł
po całonocnej podróży od razu udał się w poszukiwanie słynnego na cały świat, unikatowego w
swojej indywidualności Muzeum Sztuk Fekalnych i Średniowiecznych Gier Zapałczanych, zajmującego
swym opisem dwie z okładem strony przewodnika. Jako, że wielce interesował się przemysłem
zapałczanym w całości, a i nie stronił od gier, pomyślał, iż tego typu połączenie może dać
mu wiele podróżniczej przyjemności oraz rzucić zupełnie nowe światło na wykorzystanie tego
równie małego, co niedocenianego przez ludzi przedmiotu. Najbardziej jednak intrygowała go,
do czego wstydził się przyznać, rzeczona sztuka fekalna. Od kiedy bowiem po raz pierwszy
przeczytał w gazetach o budzącym się trendzie na real art, sztukę ze wszech miar odzwierciedlającą
nasze życie, zapragnął zobaczyć jak bardzo nie nadąża za zmieniającym się światem. Odwiedził
już nawet wystawy paryskich rozmazywaczy baboli na asfalcie, poznał smród społeczeństwa w
madryckich uryno-pomnikach. Wyczytał jednak w jednym z pism kulturalnych opinię
najbardziej znanego na całym świecie krytyka, że "...dopiero w Muzeum Sztuki Fekalnej człowiek
może poprzez katharsis dotknąć absolutu i przekonać się o kruchości własnego jestestwa."
Pouczony zatem przez tubylców wsiadł do tramwaju numer pięć i zajął miejsce w niewygodnym,
plastikowym fotelu, z przodu wagonu. Ograniczył tym samym możliwość dostrzeżenia przez
współpasażerów mankamentu aparycji, któremu zawdzięczał swój przydomek, używany tak często,
iż w zasadzie zastępujący już prawdziwe imię i nazwisko. Uciął tym samym wszelkie możliwe
przyszłe rozmowy na ten temat. Oparł się o szybę i razem z tramwajem, ślepo błądząc po skąpanych
w deszczu ulicach miasta zapadł w zadumę.
- Bilet do kontroli proszę.
- Słucham?
- Bilecik do kontroli proszę. - powtórzył stanowczo kontroler wytrącając do reszty Pana Okulara z tramwajowego letargu.
- Przepraszam, jak pana godność? - zapytał mężczyzna bez mrugnięcia okiem bynajmniej nie dlatego, że w mruganiu przeszkadzał mu metalowy krążek.
- Pytałem czy ma pan bilet. - nie ustawał w wysiłkach kontroler. - Jóźwiak.
- Jóźwiak co?
- Nazwisko. - urwał równie krótką, co głupią rozmowę kanar.
- Mógłby pan powtórzyć jeszcze raz?
- Jóźwiak. Głuchy pan jest?
- A, nie, nie. Czy mógłby pan powtórzyć to o co pan pytał.
- Czy ma pan bilet?
- Mam, mam. Co tak panu spieszno? A swoją drogą to z tych Jóźwiaków?
- Z jakich tych? - wybałuszył oczy kontroler. Poproszę pana dowód osobisty.
- Nie bądźmy zaraz tacy oficjalni. Jak ci na imię?
- Miron. - uspokoił się nieco nie zdejmując z Okulara podejrzliwego spojrzenia.
- Miron. Wspaniale. Do mnie możesz mówić Pan. - uśmiechnął się szeroko mężczyzna, czym na nowo rozsierdził kanara.
- Pan sobie ze mnie kpi. Mieliśmy po imieniu rozmawiać. Pan mi tu będzie Mironie, Mironku, Mironeczku,
a ja do pana dalej przez pan mam mówić. Dosyć tych głupstw i niech pan na boga sobie wyjmie to coś
z oka, bo tramwaj przyhamuje i pan mi oko na moich oczach straci. To o czym mówiliśmy?
- Mówiliśmy czy z tych, czy nie z tych?
- Słucham.
- Czy z tych Jóźwiaków? Tych, co to na Wodnej z Jaskułami na pół pasmanterię mieli?
- Proszę pana. Szczerze wątpię żebyśmy my, w sensie Jóźwiaków rodu całego, jakąkolwiek,
kiedykolwiek pasmanterię mieli, a tym bardziej jeszcze, dzielili ją z Jaskułami. Ostatni
raz proszę o pokazanie dowodu. W innym wypadku zmuszony będę wezwać służby porządkowe. - naburmuszył
się nie na żarty kontroler.
- Skąd ta pewność?
- Że wezwę służby?
- Nie. Że nie mieliście pasmanterii. Czy nie wyrażam się jasno Mironie?
- Po pierwsze nie Mironie. Po drugie stąd, że w naszym mieście nie ma, nie było i jak mi bóg mi
miły, nie będzie ulicy Wodnej.
- Hmm...? - zasępił się tym razem Okular, by po krótkiej chwili odzyskać dawną bystrość umysłu.
To nawet dobrze, bo potem sklep upadł. Gadali ludzie, że się stary Jaskuła z braku klientów
na sznurowadle powiesił, a jak go Jóźwiak znalazł to go zaraz Jaskułowa o uduszenie posądziła.
Nie uwierzysz. Trzydzieści lat się sądzili aż w cholerę jedno po drugim w tych sądach pomarli.
- Da mi pan ten dowód?
- Widzę, że nie przypadła ci do gustu historia.
- Jak najbardziej proszę pana. Jak najbardziej nie przypadła. - kanar
nie miał już nawet siły, by poprawiać nagminne unikanie przez Okulara formy grzecznościowej.
Rozmowa toczyła się w najlepsze nabierając kolorów wraz z gorejącymi wzburzeniem polikami
kontrolera Jóźwiaka. Tramwaj szybko przemierzał ulicę przewożąc ich przez trzy już blisko
przystanki, czego żaden w emocjach dyskusji nie dostrzegł. Trzecim miał być właśnie przystanek
przy muzeum, o czym z daleka informował, dopiero co wyłaniający się zza horyzontu, wysoki posąg
zapałki w średniowiecznym hełmie z otwartą przyłbicą trzymający na dłoni kupę. Zapałka wydawała
się być zachwycona tym faktem. Pociąg sunął po szynach coraz wolniej, a siła bezwładności podczas
hamowania dosłownie zbliżyła do siebie stanowiska zajmowane podczas rozmowy przez obu mężczyzn.
- Jak się miewa żona? Nadal cię zdradza?
- Nie wiem, a wcześniej zdradzała?
- Nie wiem, to ja pytam.
- Dość już tego. - wrzasnął kontroler i chwycił Okulara za rękaw płaszcza. - Niech mi pan
natychmiast da dowód osobisty albo pokaże bilet, którego, mniemam, pan nie posiada.
- Teraz to ty żartujesz. Mam ci pokazać bilet, którego nie posiadam? Proszę bardzo! - Mężczyzna
ostentacyjnie przeszukał kieszenie i zaczął pstrykać pustymi palcami przed oczami kanara. - Jeden.
Dwa. Trzy. Tyle mam biletów, których, mniemasz, nie posiadam. Ale dość już tego. - strofował się
sam widząc, że być może przesadza. - Już panu pokazuję dowód i przepraszam najmocniej za zwłokę.
- Nareszcie. Dziękuję panu. - Jóźwiak odetchnął z ulgą, a z jego twarzy koliście, poczynając od
nosa zaczęła znikać przechodząca już z czerwieni we fiolet, zroszona potem złość.
Koła tramwaju nie kręciły się już prawie wcale, a od przystanku dzieliło ich niecałe pięć
metrów. Pan Okular sięgnął po portfel i szybkim, wprawnym ruchem wyciągnął go z tylnej
kieszeni spodni. Wyjął dowód osobisty i przykładając powoli głowę do ramienia kanara powiedział głośno.
- Proszę bardzo. Oto mój dowód. - Po czym zaczął mu szeptać na ucho niemal nie ruszając
wargami. - Niech się pan teraz nie odwraca. Nie mogę w to uwierzyć. Tuż za pana plecami
siedzi Andżelika Jebs.
Mężczyzna do tej pory zwrócony w stronę drzwi natychmiast przekręcił głowę w kierunku
plastikowych siedzeń. Tramwaj zatrzymał się.
- Co też pan mówi? Andżelika Jebs? W naszym tramwaju? Naprawdę!? - dopytywał się rozglądając się nerwowo.
- Jak najpoważniej tam siedzi. - odpowiedź nadeszła szybko choć nieco ściszona i rozmywająca się.
- Patrz pan. Takie rzeczy. No gdzie ona? Pan pokaże palcem. - coraz bardziej nerwowo zagadywał
Jóźwiak wciąż odwrócony do Okulara plecami. - Gdzie? Gdzie? Kim w ogóle jest ta Andżelika
Jebs?! - odwrócił się w poszukiwaniu odpowiedzi, lecz odezwały się do niego już tylko,
głośno piszcząc, zamykające się drzwi. Dziwny mężczyzna, w dziwnym płaszczu, z przedziwnym
kółkiem na oku szedł chodnikiem wyraźnie zadowolony. Pogwizdywał, kiedy rzucił ostatnie
spojrzenie kanarowi. Podniósł rękę w geście pożegnania, lecz zamiast pomachać wystawił
środkowy palec. Real art, a nie żadne gówno! Co nie?
wróć do opowiadań
|